8-letni Filip skończył pierwszą klasę w Zespole Szkół nr 11
z oddziałami integracyjnymi przy ul. Grochowej. Chłopiec od urodzenia cierpi na porażenie mózgowe i porusza się na wózku.
Filip w codziennych czynnościach potrzebuje pomocy osoby dorosłej.
Od roku rodzice Filipa starają się o podobne wsparcie w szkole przy Grochowej. Uważają, że powinna zatrudnić asystenta, który towarzyszyłby chłopcu w czasie lekcji. Dyrektorka szkoły Grażyna Kauer-Bereta przekonuje, że nie ma pieniędzy na dodatkowy etat. Jedyne wyjście dla Filipa to indywidualne nauczanie w domu. Jednak jego rodzice nie chcą się na to zgodzić, bo uważają, że Filip straci kontakt z rówieśnikami.
Rozmowa ze Sławomirem Piechotą
Agnieszka Czajkowska : Jak można rozwiązać problem Filipa?
Sławomir Piechota : Sytuację każdego niepełnosprawnego dziecka należy rozpatrywać indywidualnie. Teoretycznie jest kilka możliwości. Po pierwsze, szkoła masowa, do której – proszę mi wierzyć – chodzi sporo niepełnosprawnych dzieci i sobie radzą. Są klasy integracyjne, które muszą już spełnić pewne wymogi, i jak rozumiem, na takiej klasie zależy rodzicom Filipa. W końcu są też szkoły specjalne przystosowane do potrzeb osób niepełnosprawnych i system nauczania indywidualnego w domu.
Trzeba się zastanowić, gdzie dziecku będzie najlepiej. Myślę, że najtrudniej jest wyważyć między oczekiwaniami rodziców a obowiązkami szkoły. Bywa, że rodzice za mało żądają, i wtedy mamy taką sprawę jak ta ze Szczecina z chłopcem chorym na hemofilię. Szkoła odmówiła przyjęcia dziecka, bo nauczyciele przestraszyli się odpowiedzialności. Podobne kłopoty mają dzieci niesłyszące. W takich przypadkach powiedziałbym, że szkoły pozbywają się problemu. Bywa jednak też tak, że to rodzice przeceniają możliwości swojego dziecka i wpychają je tam, gdzie będzie miało trudności. Nie znam szczegółowo sytuacji Filipa, ale z tego, co czytałem, wynika, że chłopiec może się uczyć w klasie integracyjnej.
Problem w tym, że szkoła nie ma pieniędzy na etat dla opiekuna Filipa, a bez jego wsparcia będzie mu ciężko uczestniczyć w lekcjach. Dyrekcja i wydział edukacji proponują nauczanie indywidualne. Rodzice upierają się, że to złe rozwiązanie. Słusznie?
– Nauczanie indywidualne w domu powinno być ostatecznością. Nie do przecenienia jest możliwość uczenia się w grupie rówieśników, bo to wspomaga i stymuluje rozwój dziecka. Inaczej skazane będzie na izolację. Wiem, o czym mówię. Sam w piątej klasie przez kilka miesięcy uczyłem się w domu. Wtedy nie było szkół ani klas integracyjnych dla dzieci na wózku. Źle wspominam ten okres dzieciństwa. Czułem się odcięty od świata, zamknięty w czterech ścianach, wykluczony. Gdybym musiał kontynuować naukę w ten sposób, byłbym dziś zapewne sfrustrowanym i bezradnym człowiekiem na wózku.
Czyli szkoła powinna zapewnić chłopcu asystenta?
– Rozumiem, że szkoła ma limit etatów i może nie mieć na to pieniędzy. Jednak miasto, czyli wydział edukacji, ma więcej możliwości. Jest przecież subwencja oświatowa i dodatkowe środki na nauczanie dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Jeśli racjonalne względy przemawiają za tym, żeby chłopiec uczył się w klasie integracyjnej, to powinno się zapewnić mu takiego opiekuna. Być może Wydział Edukacji obawia się, że z tego zrobi się sprawa precedensowa i posypią się wnioski o etaty dla opiekunów niepełnosprawnych dzieci z całego miasta. Powtórzę jednak: każdą sytuację należy oceniać indywidualnie.
Jak próbowałby pan przekonać wydział edukacji do swoich racji?
– Miejsca w szkołach specjalnych wcale nie są tanie. Podobnie jest z nauczaniem indywidualnym, które pochłania spore środki. Skoro tak, to może opłacałoby się jednak zatrudnić asystenta dla dziecka, które dzięki temu będzie mogło uczestniczyć w zajęciach w publicznej szkole? Może to opór przed czymś nowym? Jak to: asystent osobisty w szkole? Może ten chłopiec toruje pewną drogę postępowania… Miałem znajomego z porażeniem mózgowym, który kilka lat temu wymyślił sobie, że zrobi prawo jazdy. Dla wszystkich to było nie do wyobrażenia. Ale nauczył się jeździć i zdał egzamin.
Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław