Jak najszybsze przeprowadzenie dzieci z domów dziecka do rodzin jest w interesie władzy publicznej – twierdzi poseł Sławomir Piechota (PO), wiceprezydent Wrocławia ds. polityki społecznej
w latach 1999-2002.
Marzena Żuchowicz: Chętnych do zakładania rodzinnych domów dziecka i rodzin zastępczych jest ciągle za mało. W ostatnich latach nawet mniej niż kiedyś. Czym to wytłumaczyć?
Sławomir Piechota: Przyczyn jest wiele i są dość skomplikowane. Przede wszystkim, system rodzin zastępczych nie powstaje z dnia na dzień. To bardzo długi proces. Bardzo ważne jest tutaj zaufanie do władzy publicznej, samorządowej. To samorządy powinny szukać ludzi chętnych do zakładania takich rodzin. A kiedy już znajdą, powinny umieć z nimi konsekwentnie współpracować. Taka współpraca nie jest łatwa.
To znaczy?
– Osoby, które decydują się na przygarnięcie dzieci, są zwykle bardzo trudnymi partnerami. Nie są urzędnikami po cichutku wykonującymi swoją robotę, ale ludźmi, którzy o te dzieci walczą, przychodzą z rozmaitymi pretensjami. Można się z nimi nie zgadzać, ale trzeba nawiązać uczciwą, partnerską relację. Tego brakuje. Z punktu widzenia władzy samorządowej o wiele łatwiej jest współpracować z dyrektorem jednej dużej placówki niż z kilkudziesięcioma osobami, z których każda ma inne, mocno zindywidualizowane problemy i potrzeby.
We Wrocławiu i tak jest pod tym względem lepiej niż w innych miastach?
– Liczba rodzinnych domów dziecka pokazuje, że tak. Niestety, tu też w pewnym momencie zabrakło takiej konsekwentnej współpracy. Dochodzą do mnie sygnały, że brakuje bezpośredniego, uproszczonego i stałego przepływu informacji między rodzinami a samorządem czy Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie. To wszystko powoduje, że ludzie, którzy mogliby własnym przykładem zachęcać innych do zakładania takich form opieki, bardzo otwarcie wyrażają swój krytycyzm. Nawet najwięksi entuzjaści potrafią się zgiąć ku ziemi, kiedy mają do czynienia z dziećmi pokaleczonymi, poranionymi, po trudnych przejściach. Trzeba im dać czas na oddech, na odbudowanie siebie, swojej rodziny – na przykład zapewniając dzieciom letni wypoczynek. Bo tutaj, podobnie jak w biznesie, wiele informacji rozchodzi się pocztą pantoflową. I jeśli rozejdzie się, że jest ciężko, to inni się do tego zniechęcą.
Niektórych już na wstępie zniechęcają procedury, jakie trzeba przejść, i warunki, jakie trzeba spełnić, żeby założyć rodzinny dom dziecka. Nie można tego uprościć?
– Mimo wszystko wydaje mi się, że nie. Jeżeli chcemy bezpiecznie powierzyć komuś dziecko, to trzeba wszystko dokładnie przygotować i sprawdzić. Nie możemy pozwolić na to, żeby dziecko trafiło do osób, które je po jakimś czasie odeślą.
Więc co musiałoby się stać, żeby w Polsce powstała wystarczająca ilość rodzinnych domów dziecka?
– Przede wszystkim powinna być większa presja w samorządach na to, że utrzymywanie dużych placówek jest nieopłacalne. Po pierwsze, z tak trywialnego powodu jak ten, że utrzymanie dziecka w placówce to koszt 2,5-4 tys. zł miesięcznie. A za te pieniądze mogłaby się utrzymać cała niewielka rodzina. Po drugie, dzieci z rodzinnych domów dziecka mają większą szansę na to, żeby sobie w życiu poradzić. Wychowankowie placówek państwowych szybko kończą jako klienci pomocy społecznej. W bardziej brutalnej wersji: trafiają do schronisk dla bezdomnych albo do więzienia.
Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław